Pierwszy Ogólnopolski Turniej Prezenterów Dyskotek - Wrocław 1973




  
     literatura mniejsza :-))))))     




... ludzi światłych, inteligentnych czy wykształconych
od ludzi prymitywnych i głupich odróżnia mądrość
czyli wiedza o przeszłości, która przeminęła z wiatrem ...

_______________________________________________________________________________


Pierwszy Ogólnopolski Turniej Prezenterów Dyskotek
studencki klub ‘Pałacyk’ – Wrocław – 15-21 październik – 1973




Pamiętam jak ogromne wrażenie w 1973 roku wywarło na mnie ogłoszenie w rubryce Sztandaru Młodych prowadzonej przez Romana Waschko „muzyka nie poważna” czyli rockowa, big-beatowa – ogłoszenie o Pierwszym Ogólnopolskim Turnieju Prezenterów Dyskotek. Nie przypuszczałem, że w Polsce, kraju głęboko wówczas zacofanym i zblokowanym przez komuchów można coś takiego zrobić. A jednak …

Mieszkałem wtedy na Górnym Śląsku (po przeprowadzce z położonego u podnóża Sudetów malowniczego Dzierżoniowa) i pracowałem w kopalni, która gwarantowała unikniecie poboru do wojska. Wszyscy rozumni młodzi Polacy próbowali wówczas unikać pójścia do wojska i robili to na różne mniej lub bardziej skuteczne sposoby.

To na Górnym Śląsku miałem wtedy kolesi od dyskotek i deejaystwa: Andrzej Matuszek i Kazik Jarząbek z Siemianowic Śląskich, Krzysiek/Józek Sochowski z Katowickiego Załęża czy Jurek Kindla bogaty dzieciak z Katowickiego i bardzo wtedy elitarnego Brynowa.

W moim ukochanym Dzierżoniowie czy Bielawie gdzie zaczynałem swoją deejayską karierę nie było deejayów ani osób które by się tym interesowały. Ale to jednak tam w Dzierżoniowie i Bielawie były moje korzenie, znajomi i znajomości - całe moje dzieciństwo i młodość i dlatego tam wystartowałem do eliminacji Turnieju dla prezenterów. Najpierw mój klub „matka” czyli Dom Kultury zakładów „Bielaw” z Bielawy oraz mój mentor i sponsor Pan Andrzej Janiszewski wystawili mi zaświadczenie stwierdzające, że od kwietnia 1970 roku jestem prezenterem i gram u nich dyskoteki oraz muzyczne prelekcje oparte na prezentacji płyt. Z tym zaświadczeniem popędziłem do mego rodzimego Dzierżoniowa - do Powiatowego Domu Kultury aby to potwierdzić i wysłać do Wojewódzkiego Domu Kultury we Wrocławiu. Ta ostatnia placówka organizowała eliminacje wojewódzkie po których już tylko Turniej Ogólnopolski.

W Dzierżoniowie szefem Powiatowego Domu Kultury był niejaki Czocher – pijaczyna i były SBek oraz zawzięty komucha – kreatura której wszystko i wszyscy przeszkadzali. Nie chciał mi podpisać i wysłać zgłoszenia do województwa. Uważał to wszystko za zdradę komunistycznych ideałów i postanowił zablokować sprawę! Miałem jednak w tymże Powiatowym Domu Kultury fajnego i uczciwego kolesia, który postanowił mi pomóc i podkradł (ryzykując ogromnie, zważywszy kim w mieście był ów Czocher) swemu szefowi pieczęć – podczas gdy ten był (jak zwykle) nawalony. Sfałszował jego podpis i w firmowej kopercie wysłaliśmy zgłoszenie do Wrocławia. Mieliśmy pewność, że tępy komucha Czocher nigdy na to nie wpadnie. Po jakimś czasie przyszło zaproszenie na eliminacje wojewódzkie, województwa wrocławskiego, które miały się odbyć w Miejskim Domu Kultury w Jeleniej Górze.

Był bardzo mroźny marzec roku 1973 kiedy z bijącym sercem jechałem na te eliminacje. Kolesie z Górnego Śląska (Matuszek & Jarząbek) przygotowali mi taśmę z muzyką, którą miałem prezentować / grać w Jeleniej Górze. Pociąg z Rudy Śląskiej gdzie wtedy mieszkałem jechał do Jeleniej Góry 7 godzin. Wsiadłem do tego pociągu na stacji Ruda Śląska - Chebzie o 4.00 rano. W pociągu było zimno, pusto i nieprzyjemnie. Cieszyły mnie jednak widoki za oknem. Południowe pasma gór, małe i malownicze miasteczka oraz ich kolejowe stacyjki. Pomimo, że fascynowało mnie życie na Górnym Śląsku to jednak tęskniłem za Dzierżoniowem, w którym spędziłem całe swoje dotychczasowe życie – życie które pomimo wielu złych momentów bardzo mi się podobało.

Wreszcie tuż po południu dojechałem do Jeleniej Góry. Do godziny 17.00 na którą były wyznaczone eliminacje miałem sporo czasu, ale w tamtych latach w miastach takich jak Jelenia Góra nie było nic do roboty. Szwędałem się po ulicach oglądając wystawy sklepowe na których prawie nic nie było. Zajrzałem też do lokalnego baru mlecznego na tani ale obfity posiłek. Wreszcie postanowiłem odnaleźć Miejski Dom Kultury. Okazało się, że jest kilkadziesiąt minut pieszo od rynku, na peryferiach miasta w jakimś fabrykanckim pałacyku odebranym właścicielowi po wojnie.

W Domu Kultury czekał już niezły tłumek gości czyli prezenterzy wraz osobami towarzyszącymi, dziennikarze, działacze, szpiedzy z SB.

Prezenterzy i tacy którzy dopiero co zapragnęli nimi zostać grali przeróżną muzykę i dokonywali przedziwnych prezentacji. Był koleś który grał arie operowe i gadał o nich (raczej czytał z kartek) po jakieś 15 minut o każdej. Był też koleś który grał radzieckie marsze wojskowe oraz drugi taki co to grał tylko i wyłącznie hity Beatlesów. Nikt jeszcze wtedy tak do końca nie wiedział co to ma być ta dyskoteka i ten prezenter. Lepiej lub gorzej naśladowaliśmy programy radiowe i radiowych discjockeyów bo to było jedyne co nam się kojarzyło z graniem muzyki z płyt.

Po północy skończyły się eliminacje i komisja kwalifikacyjna zabrała się do pracy.

Około 1.00 w nocy z zadymionego pokoiku wyszedł tłustawy jegomość i jąkając się oraz przejęzyczając (mówił Pawel zamiast Pawul, Bitelasów zamiast Bitlesów, itp.) zaczął ogłaszać wyniki – nazwiska zwycięzców eliminacji. Pośród wyczytywanych nazwisk padło też moje. Komisja zdecydowanie zaznaczyła, że koleś od Beatlesów i ten drugi od arii operowych to bardzo dobrzy i dojrzali prezenterzy, a ja jadę na przylepkę, ponieważ grałem bez idei przewodniej czyli jedynie takie tam, kawałki do tańca i było to zbyt pro-zachodnie i amerykańskie i komisji wyraźnie zabrakło w tym wszystkim dobrego polskiego przeboju. Jeden z granych wówczas przebojów zapamiętałem szczególnie mocno (bo był rewelacyjny) – ‘scorpio’ – Dennis Coffey. Inne hity, które zagrałem to ‘black night’ – Deep Purple, ‘ramble on’ - Led Zeppelin, ‘get ready’ – Rare Earth, ‘down on the corner’ - Creadence Clearwater Revival, ‘green eyed lady’ - Sugarloaf, ‘we're an american band’ - Grand Funk Railroad, ‘sweet home alabama’ - Lynyrd Skynyrd, ‘crosstown traffic - Jimi Hendrix, ‘born to be wild’ – Steppenwolf, ‘all right now’ – Free. Taka była wtedy muzyka do tańca.

Eliminacje zakończyły się około 2.00 w nocy i nie pozostawało już nic innego jak tylko udać się w drogę powrotną na Jeleniogórski dworzec kolejowy. Pociąg miałem dopiero rano, a zatem kroiło się kilkugodzinne siedzenie na zimnym dworcu. Nic to – byłem szczęśliwy, że mam za sobą te tragikomiczne eliminacje i że przeszedłem dalej … Wierzyłem, że na turnieju będzie inaczej i lepiej. Zimny dworzec nie robił na mnie wrażenia. Usiadłem na drewnianej ławie, zamknąłem oczy i marzyłem. Głowę miałem gorącą od marzeń – marzyłem o dobrym występie, układałem sobie teksty zapowiedzi do nagrań, marzyłem o wygranej, o sławie, kasie i tuzinie pięknych lasek. Miałem 21 lat i takie miałem wtedy marzenia.

W październiku 1973 roku niemal pół setki polskich prezenterów podążało z różnych miast i miasteczek do Wrocławia. Wszyscy z nadziejami na sukces i kawałek normalności, na progres w karierze i takie tam. Pierwszy Ogólnopolski Turniej Prezenterów Dyskotekowych odbywał się w małej i ciasnej, zastępczej siedzibie klubu studenckiego ‘Pałacyk’ – nieopodal rynku. Główny organizator Franciszek Walicki, guru polskiego rocka, zasiadł pomiędzy zebranymi i odczytywał listę uczestników turnieju wręczając jednocześnie karty wstępu do klubu, do hotelu oraz na studencką stołówkę. Następnie poinformował wszystkich -  o zasadach turnieju. Zasada która niemal powaliła mnie na kolana to ta, że nie wolno grać imprezy z taśmy magnetofonowej tylko z oryginalnych płyt. Mało kto w tamtych czasach posiadał zagraniczne płyty. Wszyscy prawie graliśmy z taśm magnetofonowych z tzw. ‘szpul’. Miałem zatem problem. Za dwa dni mój występ w eliminacjach do finału, a ja nie miałem ani jednej płyty tylko skrzętnie chowaną ze wstydem szpulową taśmę nagraną na licencyjnym magnetofonie Grundig przez mego śląskiego kolesia i deejaya Andrzeja Matuszka. Problem był tym większy, że nikogo nie znałem w tym tłumie prezenterów, a poza tym wszyscy byli dla siebie konkurentami.

Ten pierwszy wieczór był jedynie organizacyjnym (turniej miał trwać cały tydzień). Po tym pierwszym spotkaniu pojechaliśmy zimnym tramwajem w okolice stadionu olimpijskiego we Wrocławiu - zbudowanego jeszcze przez ludzi Hitlera.

Przy odziedziczonym po Niemcach stadionie znajdowało się wiele budowli – między innymi hotel olimpijski. Jego standard może i był cacy na rok 1936, ale nie na rok 1973. Pokoje wieloosobowe, klopy i prysznice zbiorowe – no żywcem z kultury prusacko-szwabskiej. W sumie było to wszystko w opłakanym stanie, zimne i poniszczone. Nic to – ja miałem inne zmartwienie. Znaleźć prezenterów z płytami, zaprzyjaźnić się z nimi i pożyczyć płyty do zagrania mego pierwszego bloku turniejowego.

Od pierwszego dnia z kolegowałem się z dwoma kolesiami, którzy byli otwarci, mili i tak samo jak ja gadatliwi (cecha prawdziwych prezenterów / discjockeyów). Byli to Darek Śmietański z Warszawy i Robert Mazur z Bydgoszczy. Nie było trzeba zbyt dużo czasu aby im wyłuszczyć mój problem i spytać czy pomogą. Pomogli bez problemu. Oczywiście od razu pokazali płyty które mogę dostać, a których nigdy w życiu nie dostanę, ponieważ oni będą z nich grać. Dla mnie było to jak to przysłowiowe „uchwycenie Pana Boga za stopy”. Każda pożyczona płyta była dla mnie skarbem nie do przecenienia. Tego dnia zasypiałem z szerokim uśmiechem na twarzy, głowę znowu miałem gorącą od marzeń.

Nazajutrz ja i moi nowi kolesie Darek i Robert – pojechaliśmy do centrum Wrocławia na śniadanie w studenckiej stołówce oraz na próby w klubie. Mieliśmy po parę groszy w kieszeni i odliczaliśmy skrzętnie co kupować aby starczyło na jak najdłużej.

Byli jednak kolesie tak biedni, że kasa wykończyła im się już po dwóch dniach.

Nie było zatem innego wyjścia jak tylko zrzutka aby kupić im śniadania, obiady i kolacje co spowodowało, że zapasy gotówki moje i moich nowych kolesi skończyły się około czwartku – a koniec imprezy zapowiadał się na sobotę. W międzyczasie spotkałem jeszcze dobrego znajomego z Bielawy i Dzierżoniowa Jorgosa Skoliasa zdolnego wokalistę dzierżoniowskiej blues-rock kapeli – później bardzo znanego i wysoko cenionego wokalistę jazzowego. Jorgos bywał wówczas często we Wrocławiu próbując robić „karierę” w studenckich kapelach. Wtedy jednak był takim samym biedakiem jak my wszyscy. Pamiętam jak na obiad kupiłem sobie i jemu po kawałku kiełbasy i po bułce w budce z piwem – na piwo już mnie nie było stać. Na półce obok budki stały darmowe musztarda i przecier pomidorowy. Nakładliśmy sobie tej musztardy i przecieru co nie miara i śmialiśmy się, że wszystko to razem powinno nas nakarmić tak aby wystarczyło do następnego obiadu. Następnego dnia jednak Jorgosa już nie było. Może wrócił do domu ? Pojawił się jednak mój koleś ze Śląska Andrzej Matuszek. Załatwiłem mu tzw. służbową wejściówkę do klubu jako, że każdy uczestnik turnieju miał prawo do wejścia wraz z osobą towarzyszącą. W zamian Andy pożyczył mi trochę kasy bo w tamtych czasach jego „tajne” biznesy stawiały go w rzędzie tych młodych ludzi, którzy zawsze mieli przy sobie parę groszy. Ta kasa na tanie żarełko w studenckiej stołówce była niezwykle ważna, aby gdzieś nie zemdleć w wycieńczenia – no bo ile można głodować ?

Nadszedł dzień mego występu. Próba na konsolecie Dynacord ograniczała się do obejrzenia konsolety i wysłuchania wskazówek jej właściciela. Bałem się tego, bo przecież nigdy na czymś takim nie grałem. Przede mną grali kolesie których już znałem Krzysiek Sochowski i Jurek Kindla reprezentujący województwo śląskie jako duet prezenterów oraz kolo z programem o Beatlesach znany mi z eliminacji w Jeleniej Górze. Zapamiętałem też z tego dnia Maćka Dobrskiego z Warszawy, który wjechał do małego, ciasnego i zatłoczonego klubu na Harleyu. Przerwało to ciągłość imprezy na kilka minut zanim ten Harley odpalił, wjechał i narobił smrodu co niemiara.

Wreszcie wyczytano moje nazwisko. Byłem już specjalnie przebrany i przygotowany do akcji. Pierwszą płytę jaką zagrałem to był singiel O’Jays – ‘back stabbers’ – potem już nic nie pamiętam – byłem jakby w transie. Miałem wtedy taki styl, że poruszając się dość energicznie w rytm muzyki zmieniałem na szybko ciuszki w trakcie występu co wywoływało ździebko aplauzu u publiki. Po mnie występowali ludzie z Warszawy Eddie i Jacek Olechowski oraz mocarze w Wybrzeża Włodek Preyss i Benek Patocki. Eddiego zapamiętałem bo zachowywał się na konsoli podobnie do mnie – tyle że on jeszcze podśpiewywał, a ja tego nigdy nie robiłem. Olechowski zagrał dość składnie i dlatego także go zapamiętałem. Poza tym był to gostek, który wskoczył na konsolę i jako pierwszy pogratulował mi występu jeszcze w trakcie jego trwania – co było niezłym / ciekawym w sumie elementem rozrywkowym i wywołało aplauz publiki.

Włodek i Benek zagrali przede wszystkim przepiękne płyty – ówczesne marzenie każdego prezentera. Zapamiętałem dwie z nich: ‘cisco kid’ – War i ‘jungle boogie’ – Kool & Gang. Benek grał spokojnie i koncentrował się na granej muzyce. Włodek natomiast przebierał się tak samo jak ja w różne stroje tyle, że jego stroje były o wiele kosztowniejsze i lepsze. Zapamiętałem np. jak założył hełm amerykańskiego żołnierza (skąd on to wykopał w czasach głębokiej komuny??) przy okazji jak w komentarzu do nagrania powiedział coś przeciwko toczonej w tamtych czasach paskudnej wojnie USA w Wietnamie.

Wrażenie zrobiły na mnie także występy moich turniejowych kolesi Darka Śmietańskiego i Roberta Mazura. Następnego dnia szef turnieju Franciszek Walicki w towarzystwie Jury: Marka Gaszyńskiego, Piotra Kaczkowskiego, Wojciecha Cejrowskiego z PSJ (Polskie Stowarzyszenie Jazzowe) ogłosili kto dostał się do finału. Wyczytywali nazwiska: Preyss, Patocki, Olechowski, Eddie, Śmietański, Mazur, Pawul – i w tym momencie puls podskoczył mi chyba do 200 ! Boże mój – to ja biedny chłopaczek z Dzierżoniowa i Śląska, któremu z łaski pozwolono wystąpić na turnieju pomimo iż „grałem bez idei przewodniej czyli jedynie hity do tańca i było to zbyt pro-zachodnie i amerykańskie i bez polskich przebojów” – chłopaczek wygłodzony, zmarznięty, zmęczony, niepoprawny marzyciel – teraz razem z najlepszymi deejayami w Polsce – WOW !!

Walicki dalej wyczytywał nazwiska, ale ja już nic nie słyszałem bo wpadłem w jakiś obezwładniający amok. Przed oczami stanęły mi moje początki, podjęte w bólu trudne decyzje, spory z mamą o moją przyszłość, nocne nasłuchiwanie Radia Luxemburg, wyczytywanie wszystkiego co było tylko dostępne o nowoczesnej muzyce wreszcie godziny przemyśleń i ćwiczeń. Udało się – jestem pośród najlepszych !

Walicki skończył wyczytywać nazwiska i zaprosił szesnastu finalistów do piwniczki pod klubem na rozmowę i omówienie wszystkich występów. Ta piwniczka to było to małe i ciasne biuro kierownika klubu ‘Pałacyk’. Zasiedliśmy gdzie się dało, a naprzeciwko nas oni - znawcy i spece z jury. No i zaczęło się. Fachmani pouczali nas co było dobrze, a co źle. Każdemu przypięli jakąś łatkę. Mnie Walicki powiedział, „że grałem fajnie, żywo i ciekawie + to przebieranie i moje ruchy w rytm muzyki i że zrobiło to wszystko pozytywne wrażenie, ALE(!) – komentarz, styl mówienia do mikrofonu jest zbyt upodobniony do discjockeyów z Radia Luxemburg i że jak chcę być nadal prezenterem i może zdobyć szersze uznanie w kraju to muszę to koniecznie zmienić”.

Jezu(!) - większej bzdury w 1973 roku do młodych polskich deejayów nie można już było powiedzieć. Wtedy to Walicki stracił w moich oczach cały swój autorytet. Potem było już tylko gorzej i gorzej ...

No cóż, do kogo miałem być podobny skoro najlepszym wzorem byli właśnie oni, nadający swe wspaniałe programy na fali średniej 208 deejaye Radia Luxembourg. Niemal z nabożeństwem słuchałem ich wtedy po nocach. Uczyłem się od Anglików stylu i sposobu szybkiego mówienia, akcentowania oraz mixowania tekstu z muzyką. Moimi guru zawodu deejaya byli i są do dziś: Alan Freeman, Tony Prince, Emperor Rosko, Tony Blackburn, Dave Cash, Peter Powell, Barry Alldis, Mike Hollis, Rob Jones, Benny Brown, Stuart Henry, Paul Burnett, Mark Wesley, Dave Christian, Bob Stewart, Dave 'kid' Jensen, Tony Hadland.

A kogo miałem naśladować, traktować jako wzorzec jak nie najlepszych na świecie ??

*Walickiego może - Boże daruj przypadkowego deejaya, któremu już nie szło w muzyce rockowej to się przenicował na nowy zawód

*czy innych przypadkowych i nie nadających się żadną miarą do tej profesji ?

*może Pogranicznego, który niemiłosiernie seplenił ?

*Waschki, który jawił mi się jedynie jako handlarz płytami wyłudzanymi z zagranicznych firm płytowych (mam tego pisemne dowody(!)  - podczas gdy atakował w prasie za to samo innych – chcąc zlikwidować konkurencję ?

*Dariusza Michalskiego - marudy niepoprawnego czy ględuły Szewczyka ?

*Kaczkowskiego, który właśnie naśladował na maxa i najlepiej w Polsce tych z Radia Luxembourg ?

No kogo miałem uważać za autorytet i wzór do naśladowania ? W Polsce nie było wtedy deejayów - byliśmy pierwsi !!

Oczywiście nie odezwałem się wtedy w październiku 1973 roku ani słowem na brednie Walickiego bo miałem jeszcze nadzieję na zajęcie dobrego miejsca po pokazach finałowych.

Z turnieju odpadli reprezentanci Górnego Śląska Krzysiek/Józek Sochowski i Jurek Kindla. Zapytałem ich zatem podstępnie i przemyślnie czy nie pożyczyli by mi dobrych singli na zagranie finałowego pokazu – skoro faktycznie jestem teraz jedynym prezenterem mieszkającym na Górnym Śląsku, który znalazł się w finale. Sochowski coś tam bleblał i wykręcał się, ale Kindla ochoczo otworzył kuferek z singlami ze słowami – „wybieraj …” Ta otwartość i dobre usposobienie Jurka pozwoliły potem na naszą dłuższą i bliższą przyjaźń oraz zawodową współpracę. Wybrałem zatem 6-7 singli, zagrałem i czekałem na końcowe wyniki.

W sobotę koło południa przyjechała moja dziewczyna z Bielawy, którą zwałem z czeska Krysiaczek milaczek. Jak ją zobaczyłem na dworcu wysiadającą z autobusu to niemal się wywróciłem z wrażenia. Wygląd miała odjazdowy na maxa. Nie dość, że była właścicielką obłędnej figury to jeszcze ubrała się na ten dzień w niezwykle obcisłe, zmyślne i sexowne ciuszki. Jej mini ukazujące pięknie uformowane uda powodowało niezłe zamieszanie dookoła. Mini zakrywało tylko i dokładnie tylko to co musiało zakrywać w miejscu publicznym, a cała reszta jaśniała, biła sexem - rażąc niektórych albo magnetycznie przyciągając spojrzenia innych, kiedy szliśmy ulicami Wrocławia z dworca do centrum na obiadek w studenckiej stołówce.

Wrocławskie ulice z marca roku 1973 były, jak wszystkie ulice w Polsce, szare i nudne. Krysiaczek robił na takim tle piorunujące wrażenie. Była kolorowa, świetnie ubrana i super sexowna ! Dumny byłem idąc koło takiej piękności i wiedząc, że to moja piękność. 

Po obiedzie włuczyliśmy się po wrocławskich ulicach w towarzystwie zaprzyjaźnionych deejayów. Posiedzieliśmy też przy herbatkach w sławnej wówczas ‘piwnicy świdnickiej’ – obszernej knajpie pod wrocławskim ratuszem.

*

Przy wejściu do klubu stał już ogromny tłum. Z trudem przebiliśmy się przez ludzką masę przy wydatnej pomocy bramkarzy, którzy krzyczeli z daleka – „miejsce dla najlepszego prezentera !!”. Wiedzieli, że świetnie zagrałem swoje sety i że jestem teraz jedynym reprezentantem województwa wrocławskiego i ich miasta Wrocławia. Przy wejściu zatrzymał mnie jeszcze juror Andrzej Kosswicz z PSJ. Przedstawił mi swego kolegę z Niemiec i stanowczo zażądał przedstawienia sobie „pięknej lady która jest ze mną”. Kossowicz i jego kolega gratulowali mi talentu, umiejętności i wysokiego poziomu. Pocieszali żeby nie brać do siebie słów Walickiego, który z podobieństwa mego stylu do discjockeyów Radia Luxemburg zrobił mi zarzut. „Franek zawsze tak pierdzieli” mówił Kossowicz – „on jest po prostu zazdrosny i mało reformowalny”. Panowie wzięli mój adres zapewniając mnie, że jestem tak dobry iż (za ich przyczyną) pojadę niebawem w trasę po dyskotekach Europy zaczynając od Niemiec. Ktoś obok poprosił mnie o autograf. Przez chwilkę poczułem się jak prawdziwa gwiazda. Fajne uczucie !

Klub tego wieczoru był wypełniony do granic możliwości. Brakowało miejsca do siedzenia, ba nawet do stania, a o swobodnym tańczeniu nie było mowy. Zdawało się nawet, że brakuje powietrza do oddychania. Moja sexi Krysiaczka musiała siedzieć na mich kolanach. Siedziała tak koło mnie, wtulona i prawie nie widoczna dla innych tworzących ciasny i zajęty sobą tłum.

Walicki zaczął wyczytywać nazwiska prezenterów którzy zdobyli trzy pierwsze nagrodzone miejsca. Wygrał Włodek Preyss, drugi był Benek Patocki a trzeci Jacek Olechowski. Mnie podobno (jak mi potem mówił członek jury Andrzej Kossowicz) sklasyfikowano na 4 miejscu. Były kłótnie w Jury kto ma być trzeci ja czy Olechowski. Przegłosowano jednak moich zwolenników i wypadłem poza pierwszą trójkę. Zwycięzcy odbierali nagrody i gratulacje, a Walicki czytał dalej nazwiska finalistów, którzy odbierali dyplomy i nagrody pocieszenia. Kiedy wyczytał moje nazwisko – nie wstałem i nie poszedłem na scenę – zignorowałem to. Walicki to widział bo siedziałem nieopodal sceny. Patrzył na mnie przez chwilkę zadziwiony po czym kontynuował wyczytywanie kolejnych nazwisk. Potem zwycięzcy grali swoje pokazowe sety, a prezenterzy z wolna zaczynali się pakować i wychodzić.



Włodek Preyss
Zwycięzca Pierwszego Ogólnopolskiego Turnieju Prezenterów Dyskotek – Wrocław - 1973

Ostatnią noc spędziłem w hotelu sam z Krysiaczkiem jako, że wszyscy prezenterzy  z mojego pokoju już wyjechali.

Następnego dnia rano odprowadziłem Krysiaka na autobus. Bardzo ciężko było nam się rozstawać – oboje mieliśmy wilgotne oczy. Kochaliśmy się po prostu nieziemsko wściekłą miłością ! Kiedy autobus z moją sexi-boginią zniknął w oddali - wróciłem do kolesi ze Śląska, z którymi mieliśmy wieczorny pociąg do domu. W pociągu musiałem iść do konduktora i prosić go aby mi wypisał karny bilet bo nie miałem już kasy na powrót. Było to niezwykle poniżające. Konduktor groził że wysadzi mnie na najbliższej stacji. W końcu dał się uprosić i pozostawił mnie w pociągu.

Kiedy dojechałem do domu to pamiętam tylko, że zjadłem talerz smakowitych kapuściano-mięsno-ryżowych gołąbków naduszonych przez moją mamę i poszedłem spać. Spałem dwa i pół dnia, a mama tylko sprawdzała zatrwożona czy oddycham. Wydawało jej się niepokojące, że tak długo i głęboko śpię. No tak, ale mama nie wiedziała co ja przez ten ostatni tydzień przeżyłem. Przez długi czas wydawało mi się, że były to najpiękniejsze dni mego życia. 

Wkrótce okazało się, że turniej niczego mi nie dał i nie zmienił niczego na lepsze w moim życiu. Nadzieja na zmiany spełzła na niczym … Trwała zawodowa wegetacja.


15 - 21 październik 1973
{minęło 50 lat --- 50 rocznica !!}
15 - 21 październik 2023





DISCJOCKEY
... zdeptane marzenia ...

+ pierwsi polscy deejaye disco




Napisałem pierwszą i póki co jedyną w Polsce, niezwykle unikalną oraz bardzo, ALE TO BARDZO OBSZERNĄ (!!) książkę o historii polskich dyskotek i deejayów – opartą na moich przeżyciach oraz doświadczeniach jak również wywiadach z innymi pionierami dyskotek i zawodu deejaya w Polsce + zdobytych przez lata materiałach.

Książka opisuje fakty i zdarzenia w okresie od 1970 roku - czyli roku pojawienia się pierwszych dyskotek i deejayów w formie dość zmasowanej.

Tak wielka objętościowo książka jest dostępna (Z KONIECZNOŚCI) tylko w postaci elektronicznej - do odczytania na ekranie komputera, itp. (treść / text pliki PDF + fotografie pliki jpg.) Treść stanowi ponad kilkaset stron tekstu, a ilustracje to setki fotografii polskich i zagranicznych.

Gdyby taką książkę wydrukować to musiałaby zawierać z 1.500-2.000 lub więcej stron formatu A4 :-)))))))) – a jej cena byłaby absurdalna ...

Książkę można kupić u mnie płacąc na rzecz autora: pawul70@gmail.com 


Po otrzymaniu zapłaty przesyłam DVD+R z zawartą na nim książką (ponad 4GB tekst i foto) na wskazany adres.

 Książka zawiera między innymi:

* treść opisującą moje przeżycia jako deejaya - przez ponad 40 lat – począwszy od 1970 roku (178 stron tekstu)

* wywiady z innymi deejayami pionierami zawodu z lat ’70 i ‘80 (ponad 20 wywiadów! - ponad 170 stron tekstu)

* ogromną ilość historycznych fotografii

* skany komunistycznych dokumentów takich jak:

- słynny i ukrywany przez kilkadziesiąt lat „Raport o Stanie dyskotek dla władz PRL” napisany przez  Franciszka Walickiego

- przeróżne dokumenty komunistycznej organizacji o nazwie ‘Krajowa Rada Prezenterów Dyskotek’ – KRPD) narzuconej polskim deejayom przez karierowiczów z naszego, ówczesnego środowiska oraz władze PRL celem nadzoru / kontroli oraz politycznego ukierunkowania = prześladowania nieposłusznych deejayów

 - liczne materiały o słynnych i niespotykanych nigdzie na świecie komunistycznych ‘weryfikacjach’ polskich deejayów

- moje liczne, edukujące artykuły na temat historii dyskotek i deejayów oraz artystach i innych zjawiskach związanych z dyskotekami i przemysłem muzycznym

 - liczne skany przeróżnych artykułów prasowych (polskich i zagranicznych) z lat ’70 i ’80 powiązanych z tematem dyskotek i deejayów

***

Pomimo, że jest to tak obszerny materiał / książka - to i tak w moim archiwum znajduje się ze 100-razy więcej materiałów na temat historii dyskotek i deejayów, głównie tej światowej (po angielsku) bo historia polska to maleńki procencik tego co działo się na świecie :-)))))) - a co pojawi się niebawem w innej mojej książce w języku angielskim ...











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz